Szlachta wobec miast w XVI wieku — oczami historyka
2024-02-19
Konrad Chrzanowski
W dawnej literaturze historycznej utarł się pogląd głoszący, że polska szlachta od przynajmniej XVI wieku miała sukcesywnie ograniczać rozwój miast, działać na ich szkodę w imię partykularnych interesów, a co najważniejsze - skutecznie zablokowała miastom dostęp do życia politycznego w państwie, zazdrośnie strzegąc swojej roli w funkcjonowaniu Rzeczpospolitej. Wydaje się, że mimo, iż współcześni badacze odchodzą od takiego stanowiska, to pogląd ten wciąż jest żywy i powszechnie spotykany wśród miłośników historii.

Oczywiście wzajemne relacje pomiędzy szlachtą a miastami to szerokie zagadnienie, które zasługiwałoby nie tylko na dłuższy artykuł, ale nawet całą książkę. Dziś jednak nie będziemy się na ten temat rozpisywać, a po prostu oddamy głos profesjonaliście - profesorowi Andrzejowi Wyczańskiemu (1924-2008), autorowi licznych publikacji koncentrujących się na historii Polski w XVI wieku. Poniżej cytowane fragmenty pochodzą z jego pracy zatytułowanej “Szlachta polska w XVI wieku”, którą naszym czytelnikom oczywiście polecamy.

Zacznijmy od tego, co właściwie mogło być przedmiotem ewentualnego sporu pomiędzy szlachtą a miastami w XVI wieku:

“Po pierwsze parokrotnie w latach 1508-1548 szlachta zgłaszała zarzuty pod adresem Torunia, twierdząc, że miasto utrudnia spław zboża, przy czym o latach późniejszych wiemy, że wybudowano wtedy groblę i młyn u ujścia Drwęcy, co zmieniło koryto rzeki i spowodowało niebezpieczeństwo dla szkut, komięg i tratew”.

Poza tego typu konfliktami interesów, ważnym problemem było prawo składu i przywileje jakimi cieszyły się najważniejsze miasta:

“Na przykład w 1538 r. szlachta skarży się, że gdańszczanie zmuszają szlachtę i innych przybyszów do odsprzedawania sobie wszystkich towarów, ze zbożem włącznie, nie pozwalają na bezpośredni handel z Holendrami. Szlachta więc postulowała wprowadzenie wolnego handlu w Gdańsku, co zresztą nie było żądaniem realnym i projekt ten mimo jego wagi więcej się nie pojawił”.

Okazuje się jednak, że spór wokół przywilejów miast czy właśnie prawa składu, wcale nie musi, a nawet nie może być sprowadzany do konfliktu pomiędzy szlachtą z jednej, a miastami z drugiej strony:

“Szlachta nie lubiła miast uprzywilejowanych i ich prawa składu, głosząc to nieraz w latach 1534-1550. Występują w artykułach wielokrotne skargi na prawo składu Lwowa, Krakowa, a nawet Poznania. Dotyczy to nie tylko interesów szlachty. Wprawdzie stan ten mile widział przybywających po jej produkty kupców zagranicznych, ale jednocześnie krytykował prawo składu jako krzywdzące dla innych miast, szczególnie mniejszych oraz średnich, wskazując m.in. na Lublin. Nie od rzeczy będzie dodać, że w 1534 r. szlachta wzięła w obronę Kraków, ponieważ Lwów, korzystając ze swojego prawa składu, hamował handel krakowian ze Wschodem, a kupcy lwowscy bezprawnie omijali Kraków i jego prawo składu. W sumie stanowisko szlachty pozostawało konsekwentnie wrogie prawu składu i podobnym przywilejom miejskim, które chciano poddać rewizji”.

Szlachta starała się również walczyć z drożyzną. Było to oczywiście działanie podejmowane we własnym interesie, ale nie tylko, bowiem dotyczyło też innych stanów i grup społecznych:

“W 1534 r. [szlachta] bierze w obronę krakowskich Żydów, gdyż ci sprzedają towary znacznie taniej niż kupcy krakowscy oskarżani przez nią, że starają się ją zubożyć. Podobnie w 1545 r. izba poselska zarzuca kupcom lwowskim, że korzystając z prawa składu, sprzedają szlachcie niezbędną jej broń za podwójną cenę”.

Dalej Wyczański wylicza kolejne postulaty szlachty dotyczące kontroli cen, miar i wag:

“W 1508 r. szlachta żądała wyznaczania cen na sukno importowane i szafran. W 1533 r. domagano się (...) zakazu wywozu skór surowych, których brak w kraju wywoływał drożyznę. W następnym roku szlachta domagała się znowu większej aktywności podwojewodzich, którzy (...) ustalali i kontrolowali miary, wagi i ceny. Sprawy cenników wojewodzińskich na żywność i kontroli kupców występowały także w 1545 r.”.

Jak jednak zaznacza autor, tego typu postulaty nie pojawiały się bardzo często. Warto też się zastanowić, czy na pewno były one, jak mogłoby się wydawać, wrogie miastom i kupcom:

“(...) trudno uważać, że kontrola miar i wag stanowiła posunięcie niekorzystne dla miast, podobnie jak kontrola cen krajowych i importowanych na żywność. Trzeba raczej założyć, że chodziło o walkę z drożyzną, tym, co określamy w Europie jako “rewolucja cen”, a taką akcję podejmowano we wszystkich niemal krajach i popierała ją ogromna większość ówczesnego społeczeństwa. Według opinii szlachty wielcy, bogaci kupcy korzystali ze zwyżki cen kosztem swoich uboższych kolegów i całej ludności kraju. Dotyczyło to nie tylko wspomnianego prawa składu, ale również łamania przez bogatych kupców zakazu handlu z Węgrami i ze Śląskiem, co czynili bezkarnie, a co dodatkowo pogarszało położenie uboższego kupiectwa i małych miast”.

Można więc wysnuć wniosek, że szlachta w swoich działaniach wobec miast nie kierowała się tylko własnym interesem (choć ten oczywiście był istotny), ale uwzględniała też interes innych grup społecznych, w tym także samych mieszczan. Starała się podejmować takie działania, które zgodnie z panującymi przekonaniami i wiedzą, jaką dysponowali ówcześni, miały wpłynąć “w sposób raczej pozytywny na całość gospodarki polskiej”. Nieco innym problemem jest aspekt, który Wyczański określa jako funkcjonalno-prawną stronę stosunku szlachty do miast:

“Dotyczy to ograniczenia plebejuszom, a szczególnie mieszczanom, dostępu do godności kościelnych oraz do posiadania dóbr ziemskich. W 1538 r. szlachta skarży się, że na opatów w Paradyżu i Trzemesznie zostali obrani obcokrajowiec i plebejusz. Przypominała też w 1545 r., że zgodnie z bullą papieską plebejusze i cudzoziemcy nie mogą być przyjmowani do kapituł katedralnych (...). We wszystkich przypadkach chodziło o ustąpienie z beneficjum, które owi plebejusze lub cudzoziemcy osiągnęli wbrew prawu. W latach 1545, 1548 i 1550 powracają dawne żądania, aby mieszczanie nie posiadali dóbr ziemskich, a jeżeli już takowe nabyli, aby je musieli sprzedać”.

Widzimy więc w tym przypadku żądania faktycznego ograniczenia prawnego mieszczan. Sam autor zaznacza jednak dalej, że ciężko stwierdzić, czy dążenia te wynikały z “postawy antymieszczańskiej, czy też z chęci uporządkowania stosunków międzystanowych, z egzekucji praw”. Zresztą w dalszej części tekstu Wyczański znajduje argumenty przemawiające na korzyść tej drugiej opcji:

“Komplikuje ocenę fakt, że w 1550 r. szlachta zgodziła się, aby miasta posiadały dobra ziemskie pod warunkiem, że dochód z nich będzie przeznaczony na naprawę miasta. Ponadto w zarzutach zgłaszanych w tym samym roku mówiło się również, że nie powinna posiadać dóbr ziemskich nowa szlachta, która jedynie bogactwem, a nie drogą służby publicznej bądź czynów rycerskich, doszła do szlachectwa”.

Jest to zatem znacznie bardziej skomplikowany obraz niż ten, który, jak się wydaje, utrwalił się w powszechnej świadomości. Zobaczmy jak Wyczański podsumowuje temat stosunków szlachty i miast:

"Mimo od dawna głoszonej przez historyków tezy o antymiejskiej polityce szlachty, trzeba zdjąć z niej odpowiedzialność za późniejsze, po XVI stuleciu, zahamowanie ich rozwoju. W XVI wieku, jeżeli uznamy, że istniał konflikt szlachta-miasta, to trzeba go inaczej rozumieć. Jedną bowiem stronę stanowiła szlachta i mniejsze miasta, nawet chłopi, drugą wielkie miasta uprzywilejowane, z Gdańskiem na czele. W tej sytuacji należy stwierdzić, że to raczej szlachta walkę tę przegrała, przynajmniej w XVI stuleciu, mimo formalnego odsuwania mieszczan od uprawnień zawarowanych dla szlachty. Wielkie miasta broniły i obroniły swoje przywileje, z prawem składu na czele, i one też nie bardzo pragnęły uczestniczyć w ówczesnym życiu politycznym, czego potrzeba dopiero w końcu XVIII wieku doszła do ich świadomości. Stąd nasuwa się pytanie, czy to szlachta odsunęła miasta od decyzji ogólnopaństwowych, od sejmu, czy też miasta same nie bardzo chciały uczestniczyć w życiu politycznym. W każdym razie, jeśli Rzeczpospolita rządziła się bez udziału miast, to nie wydaje się, by taki kształt został jej przez szlachtę świadomie nadany".

Te rozważania warto uzupełnić o przykłady dowodzące, że miasta mimo pewnego zrezygnowania z udziału w rządach, wcale nie pozostały bez żadnego wpływu na państwo. Co więcej, gdy było trzeba, potrafiły skutecznie forsować swoją wolę i bronić swoich interesów, a nawet wpływać na sejm.

Tak było za panowania Władysława IV, gdy król dążył do umożliwienia sobie okresowego pobierania ceł w Gdańsku. Spotkało się to naturalnie z oporem miasta, ale też i sporej części szlachty coraz bardziej tracącej zaufanie do władcy. Nie znaczy to jednak, że wśród mas szlacheckich nie było zwolenników tego projektu. Możliwość zaspokojenia potrzeb dość rozrzutnego króla z cudzej tym razem kieszeni mogła być dla wielu atrakcyjną wizją, a przy tym korzystną finansowo dla państwa. W 1637 roku Władysławowi udało się częściowo uspokoić opozycję, a na sejmie uchwalono bardzo ostrożną w treści konstytucję pt. “Cła morskie”. Na jej podstawie (zresztą budzącej prawne wątpliwości) król chciał przystąpić do pobierania ceł. Gdańsk zareagował akcją pozyskiwania senatorów i sejmików. Miasto zdobyło sojuszników przede wszystkim wśród szlachty wielkopolskiej i litewskiej, zyskało też wsparcie sejmików pruskich. Mimo wstępnych sukcesów króla i rozpoczęcia pobierania ceł przez poborcę celnego Arenda Spirynga, Władysław IV wkrótce musiał ustąpić. Stało się tak nie tylko na skutek interwencji floty duńskiej, ale też w skutek coraz większego oporu szlachty. Tak więc Gdańsk mimo formalnego braku reprezentacji w senacie, na sejmie czy sejmikach, był w stanie pośrednio wpływać na te instytucje w celu obrony własnych interesów.

Okazjonalny udział miast w polityce kraju nie był zarezerwowany tylko dla najbogatszych i najpotężniejszych z nich (do których niewątpliwie należał wspomniany przed chwilą Gdańsk). Nie musiał też dotyczyć jedynie spraw, w których udział miasta był sprowokowany naruszeniem jego interesów, jak to miało miejsce w powyższym przykładzie. Mniejsze miasta też mogły uczestniczyć w wydarzeniach politycznych dotyczących nie tylko bezpośrednio ich samych, ale i całego państwa. Możemy znaleźć taki przykład np. obserwując kulisy zawarcia unii w Lublinie w 1569 roku. Jednym z kluczowych kroków, które doprowadziły do przełamania impasu wytworzonego m.in. przez opór Mikołaja Radziwiłła “Rudego” i części litewskich elit, była decyzja o inkorporacji Podlasia i Wołynia do Korony. W marcu Zygmunt August zaczął wzywać podlaską i wołyńską szlachtę do składania przysiąg na wierność królowi i Koronie Królestwa Polskiego. Nastroje jednak były początkowo różne. Wprawdzie istniało dość znaczące poparcie dla inkorporacji wśród lokalnej szlachty, ale gdzieniegdzie zdarzał się też opór wobec niej. Większość zajęła na razie postawę ostrożną i wyczekującą, która dopiero później miała zostać przełamana. Kilku podlaskich posłów złożyło odpowiednie ślubowania, ale do masowego składania przysiąg nie doszło. W takiej sytuacji ciekawe wydaje się przybycie do Lublina delegacji miast podlaskich - Bielska i Brańska, do którego doszło 29 marca. Miasta te złożyły przysięgę wierności królowi i Koronie, mimo, że nie były do tego wzywane, gdyż królewskie listy i uniwersały dotyczyły wyłącznie szlachty. Oczywiście poparcie Bielska i Brańska nie było w żaden sposób kluczowe dla powodzenia inkorporacji, choć nie można też stwierdzić aby było pozbawione znaczenia, zwłaszcza gdy wobec wspomnianej ostrożności Podlasian i Wołynian, każdy bardziej zdecydowany głos mógł mieć dla Korony dużą wartość. Co ważne, było to działanie dobrowolne i podjęte z całkowicie własnej inicjatywy, które pokazuje, że nawet małe miasta mogły, gdy chciały, wyrażać swój głos w sprawach państwowych i ten głos wcale nie musiał być ani tłamszony ani podyktowany przez jakiś szlachecki monopol na politykę. Natomiast sama możliwość wysłania delegacji na sejm, była wykorzystywana przez różne miasta do końca istnienia Rzeczpospolitej.

Można więc stwierdzić, że popularna narracja, według której między szlachtą a mieszczaństwem w nowożytnej Rzeczpospolitej trwała nierówna walka zakończona zwycięstwem pierwszego z tych stanów, mija się z prawdą. Celem szlachty nie było wyeliminowanie miast z wpływu na politykę. Nawet jeśli te drugie nie wykazywały znacznej aktywności w życiu politycznym państwa, nie pozostały bez możliwości uczestniczenia w nim. Co więcej miasta w ewentualnych sporach ze szlachtą czy królem wcale nie były skazane na porażkę i często wychodziły obronną ręką. Ewentualne konflikty interesów, w których uczestniczyły te stany, nie musiały oddzielać szlachty od miast grubą linią, bowiem w wielu przypadkach szlachta była sojusznikiem mniejszych miast przeciwko większym. Jest to w zasadzie kolejny przykład tego, że wizje przedstawiające dwa różne stany jako naturalnych, wiecznie zwalczających się wrogów, dążących do stłamszenia jednego przez drugiego, wypaczają obraz nowożytnego społeczeństwa. Międzystanowe relacje były po prostu zbyt skomplikowane, aby przedstawiać je w takich czarno-białych barwach.

BIBLIOGRAFIA:
A. Wyczański, „Szlachta polska w XVI wieku”, Warszawa 2019.
W. Czapliński, “Władysław IV i jego czasy”, Warszawa 1972.
R. Frost, „Oksfordzka historia unii polsko-litewskiej: Powstanie i rozwój 1385-1569”, Poznań 2018.

Podkreślenia w cytatach własne