W powszechnej świadomości przywilej koszycki nadany szlachcie przez króla Ludwika w 1374 roku nie jest postrzegany zbyt pozytywnie. Ustaloną na nim kwotę podatku w wysokości 2 groszy od łana rozumie się jako małą kwotę, rujnującą królewski skarbiec – świadectwo słabości monarchy, który poszedł na zbyt duże ustępstwa wobec roszczeniowej szlachty, by zapewnić tron swojej córce. Czy jednak taka ocena jest słuszna? Czym dokładnie był przywilej koszycki, dlaczego go wydano i co tak naprawdę oznaczał dla króla, szlachty i królestwa? Jak panowanie Ludwika Węgierskiego wpłynęło na kształtowanie się nowych struktur i wizji sprawowania rządów w państwie? Co oznaczało pojęcie „corona regni Poloniae”? Jakie znaczenie dla rozwoju wspólnoty państwowej miało obranie na tron Jadwigi Andegaweńskiej i jak do niego doszło? Na te pytania postaram się odpowiedzieć w poniższym artykule.
Kwestia tego, kto odziedziczy polską koronę w razie nie pozostawienia legalnego, męskiego potomka przez Kazimierza Wielkiego, była poruszana już co najmniej od 1338 roku, a zatem z taką możliwością liczono się bardzo wcześnie, bo dziesiątki lat przed śmiercią władcy. Jednym z powodów czyniących taki obrót wydarzeń dość prawdopodobnym było niefortunne drugie małżeństwo króla (z Adelajdą Heską), które dość szybko się rozpadło. Mimo, że królewska małżonka została oddalona, a w 1357 roku opuściła królestwo, to w świetle prawa związek ten nigdy nie przestał być ważny. Poddawało to w wątpliwość prawowitość ewentualnego przyszłego królewicza zrodzonego z któregoś z kolejnych małżeństw. Król doczekał się co prawda córek, ale w świetle prawa tylko syn mógłby odziedziczyć po nim koronę.
W 1355 roku Kazimierz oficjalnie zrzekł się praw swoich córek do tronu polskiego i, zgodnie ze wcześniejszymi ustaleniami ze swoim szwagrem - Karolem Robertem, wyznaczył jego jedynego żyjącego syna – Ludwika Andegaweńskiego, króla Węgier na swojego spadkobiercę w przypadku gdyby miał umrzeć nie pozostawiwszy po sobie męskiego potomka.
Kazimierz doczekał się jednak kolejnych dzieci. Udało mu się nawet uznać ich legalność ze strony papieża, ale niestety nie było wśród nich ani jednego syna. W tej sytuacji, w 1369 roku doszło do zawarcia układu w Budzie. Ostatecznie potwierdził on prawa Ludwika do tronu. Rok później król Kazimierz zmarł i zgodnie z postanowieniami kolejnym władcą Polski został syn Karola Roberta.
Ludwik jako król Węgier był władcą potężnego, liczącego się królestwa, które przeżywało właśnie okres swojego być może największego znaczenia w historii. W unii personalnej z Węgrami Polska miała więc odgrywać raczej drugorzędną rolę. Król był człowiekiem już niemłodym, dodatkowo schorowanym i swoim nowym królestwem zamierzał rządzić z Budy, a nie z Krakowa. Władzę sprawował więc przede wszystkim poprzez regentów, do których należała między innymi jego matka, Elżbieta Łokietkówna – siostra Kazimierza Wielkiego.
Nie znaczy to jednak, że sprawy państwa, w które Ludwik nie chciał się specjalnie angażować, układały się całkowicie pomyślnie, albo że królestwo nie miało poważnych problemów. Wraz ze śmiercią Kazimierza Polska utraciła kontrolę nad Mazowszem. W 1370 roku Santok i Drżeń dostały się w ręce Brandenburczyków, a najazdy Litwinów przyniosły kolejne straty i zniszczenia.
Jakby tego było mało, nawet sama pozycja Ludwika jako króla Polski nie była do końca bezpieczna. Ewentualnych pretendentów do tronu nie brakowało. Wciąż żyli przedstawiciele rodu Piastów, tacy jak Władysław Opolczyk, Władysław Biały, który wkrótce miał podjąć spektakularną, aczkolwiek nieudaną próbę odzyskania swojego dawnego księstwa gniewkowskiego, czy też cieszący się w różnych okresach pewnym poparciem książęta mazowieccy.
Państwo było też głęboko podzielone politycznie. Zjednoczenie królestwa polskiego przez Władysława Łokietka pozbawiło Wielkopolan ich dotychczasowego znaczenia, które przejęła Małopolska. Podziały pomiędzy elitami tych ziem, mające swe korzenie jeszcze w rozbiciu dzielnicowym, utrzymywały się i były widoczne choćby w nastawieniu do Andegawenów. Podczas gdy w Małopolsce dominowali zwolennicy węgierskiego władcy, w Wielkopolsce silna była opozycja wobec rządów nowej dynastii. Postępowanie króla Ludwika, który koronował się w Krakowie i wbrew obietnicom nie zdeponował insygniów w Gnieźnie, a w późniejszych latach wyznaczył na lokalnego starostę niepopularnego Domarata z Pierzchna, tylko wzmogło opozycyjne nastroje. Wielkopolska była w dodatku areną ciągłych sporów pomiędzy tamtejszymi rodami, które często rozstrzygały sprawy między sobą zbrojnie. Dodatkowo komplikowało to tamtejszą sytuację.
Problematycznym dla Ludwika był też testament Kazimierza Wielkiego z 1370 roku. Kazimierz przekazał w nim swojemu wnukowi – Kaźkowi, księciu słupskiemu znaczne połacie królestwa. Były to ziemie dobrzyńska, sieradzka i łęczycka wraz z kilkoma ważniejszymi grodami, a także część Kujaw. Wzmocnienie Kaźka słupskiego strategicznymi dzielnicami miało prawdopodobnie umożliwić mu objęcie polskiego tronu w sytuacji, gdyby Ludwik nie pozostawił po sobie następcy lub zmarł przed Kazimierzem. Wykonanie testamentu Kazimierza dałoby Kaźkowi pozycję, która mogłaby go uczynić w oczach opozycji dogodną i silną alternatywą dla Ludwika. Była to sytuacja oczywiście niezbyt bezpieczna dla króla. Testament nie cieszył się jednak zbyt dużą akceptacją w kraju, gdyż potwierdzał on prawo króla do dowolnej alienacji ziem wchodzących w skład państwa. Wkrótce podjęto dążenia do prawnego anulowania niewygodnych postanowień. Wynik tych dążeń miał pokazać znaczenie i możliwości tego, co prof. Susan Reynolds nazwała „wspólnotą państwową”. Określiła tak odrębną od osoby monarchy wspólnotę polityczną, która obejmowała „lud”, naturalnie i dziedzicznie związany z terytorium danego królestwa, połączony więzami „tradycji, zwyczaju, prawa i pochodzenia”. Zdaniem prof. Roberta Frosta taki właśnie charakter miała rozwijająca się na ziemiach polskich koncepcja polityczna zwana „corona regni Poloniae”, czyli Koroną Królestwa Polskiego.
Koncepcja królestwa jako ograniczonego konkretnym terytorium (niezależnym od faktycznego „stanu posiadania” panującego) bytu politycznego nietożsamego z osobą władcy i istniejącego niezależnie od niego, określanego mianem „korony” nie była niczym nowym w tej części Europy. Jej odpowiedniki możemy znaleźć chociażby na Węgrzech czy też w Czechach. Mogłoby się wydawać, że świadomość pewnej odrębności między władcą a jego państwem była zdecydowanie niekorzystna dla tego pierwszego. To jednak nie do końca trafne spostrzeżenie. Poszczególni władcy bowiem sami takie koncepcje często promowali. Złączenie wielu zróżnicowanych, często historycznie i kulturowo odrębnych ziem, regionów lub księstw znajdujących się pod rządami jednego monarchy w jeden, dużo stabilniejszy i trwalszy byt ułatwiało zachowanie przez dynastię kontroli nad danym obszarem. Tak było m.in. w Czechach, w przypadku których od czasów Karola IV określano różnorodne terytoria zebrane pod królewskimi rządami (Czechy, Śląsk, Morawy i Łużyce) mianem „krajów korony św. Wacława”, dzięki czemu nadawano im pewną określoną spójność. Podobnie było na Węgrzech, a także w Polsce, gdzie koncepcja Korony Królestwa Polskiego ułatwiała Władysławowi Łokietkowi i Kazimierzowi Wielkiemu utrzymanie i odtworzenie po rozbiciu dzielnicowym spójnego państwa z rozdrabnianych w ciągu ostatnich dwóch stuleci ziem. Korzystnie wpływała też na ujednolicanie instytucji i struktur władzy w całym kraju i sprzyjała centralizacji władzy. Urzędy właściwe dla pojedynczych dzielnic albo przekształcały się w urzędy jednolite dla całego królestwa, albo ustępowały na rzecz tych krakowskich. Zniknęli kanclerze poszczególnych dzielnic, a urząd kanclerza krakowskiego ewoluował w formę bardziej “ogólnopaństwową”. I tak w ostatnich dekadach XIV wieku kanclerz podpisywał się już jako „najwyższy kanclerz Królestwa Polskiego” (czyli regni Poloniae supremus cancellarius), a nie jako kanclerz „krakowski”, czy „nadworny”. Utożsamianie się lokalnych elit z „corona regni Poloniae” motywowało ich do szukania porozumień między sobą, mimo głębokich podziałów i sprzecznych interesów poszczególnych dzielnic. Rozwój tej koncepcji dawał też królowi różne nowe możliwości, takie jak wysuwanie roszczeń do utraconych ziem jako do integralnych części „regnum”. Takie roszczenia były raczej trwalsze niż te oparte na samych odziedziczonych prawach, związanych tylko z osobą władcy.
Oczywiście była też druga strona medalu. Uznanie przez monarchę nadrzędności państwa i jego praw nad jego własną władzą, oznaczało dla niego konieczność pewnych ustępstw w celu zachowania swojej pozycji. Dla elit, czy ogólnie społeczeństwa zamieszkującego królestwo, taki obrót rzeczy był zasadniczo korzystny. Zmuszał bowiem władcę do działania na korzyść “państwa” – systemu politycznego, którego był częścią, a nie tylko na korzyść własnego interesu. Niektórzy królowie, jak np. Kazimierz Wielki, nie byli jednak w stanie całkowicie podporządkować się takiej sytuacji i całkowicie zrezygnować z postrzegania państwa jako swojego patrymonium, własności do dowolnej dyspozycji.
Testament Kazimierza Wielkiego był wynikiem właśnie takiego postrzegania. Przekazując wnukowi część swojego państwa działał jako właściciel ziem, nad którymi panował. Trzeba zauważyć, że król nie występował w ten sposób otwarcie przeciwko prawu lub przyjętym zasadom. Wręcz przeciwnie. Aby to pokazać, wspomniany już Robert Frost przytacza słowa arcybiskupa gnieźnieńskiego Janisława z I poł. XIV wieku. Zdaniem tego dostojnika „król Polski jest panem wszystkich ziem (...) i darowuje je temu, komu ma na to ochotę”. Wydaje się jednak, że w latach 70. XIV wieku nie wszyscy zgadzali się z taką interpretacją. Świadczy o tym fakt, że Ludwik wkrótce po koronacji został przekonany do przedłożenia sprawy testamentu trybunałowi, który orzekł, że król nie miał prawa rozporządzać w taki sposób ziemiami królestwa i zablokował wykonanie testamentu. Jego postanowienia wkrótce zmieniono – Kaźkowi słupskiemu zostawiono tylko ziemię dobrzyńską oraz grody w Kruszwicy, Wielatowie, Bydgoszczy i Wałczu. Był to ważny etap w kształtowaniu się koncepcji corona regni. Okazało się bowiem, że wspólnota polityczna może podważyć decyzję swojego władcy i dokonać jej modyfikacji w świetle prawa. Ukazało to też nadrzędność idei niepodzielnego królestwa nad możliwościami monarchy.
Kaźko pokornie przyjął tę decyzję stając się wiernym lennikiem króla Ludwika. Zginął kilka lat później, w 1377 roku, w czasie walk ze wspomnianym już Władysławem Białym. Ten ostatni szybko został pokonany, a polityczne zagrożenie z jego strony zneutralizowano. Pozycja Ludwika miała być więc wkrótce dużo bezpieczniejsza. Pozostał jednak inny problem – dokładnie ten sam, z którym mierzył się jego poprzednik. Król nie miał męskiego następcy, a tylko trzy córki, które w świetle prawa nie mogły odziedziczyć polskiego tronu. Chcąc przekazać im swoje dziedzictwo, musiał zmienić obecny stan rzeczy.
Ludwik zdawał sobie sprawę z istniejącej w kraju antyandegaweńskiej opozycji. Nie tylko ona jednak była problemem. Stronnicy dynastii nie stanowili bowiem monolitu. Oprócz gorących entuzjastów zbliżenia do Węgier i Andegawenów, wśród których dominowały małopolskie rody (np. Poraje-Kurozwęccy i Leliwici), silny był też obóz tzw. „legitymistów”. Należał do niego m.in. arcybiskup gnieźnieński – Jarosław Bogoria Skotnicki, a po nim jego następca – Janusz Suchywilk. Pozostawali oni wierni decyzjom Kazimierza Wielkiego i nie byli chętni do większych ustępstw wobec Ludwika i jego dynastii. Król nie mógł samodzielną decyzją zmienić postanowień wynikających z układów pomiędzy nim a Kazimierzem, które nie przewidywały dziedziczenia tronu przez córki Ludwika. Musiał więc podjąć szeroko zakrojone działania, aby przekonać całą zróżnicowaną wspólnotę polityczną królestwa do poparcia swoich planów sukcesyjnych.
Zaczął od miast, nadając szereg korzystnych dla nich praw. Znoszenie ceł w wybranych ośrodkach i inne przywileje poprawiły znacznie ich sytuację. W wyniku królewskich decyzji Kraków stał się jedynym pośrednikiem w handlu pomiędzy Węgrami a Prusami, a jego mieszkańcy zyskali wiele udogodnień. Polityka króla przysporzyła mu wielu zwolenników wśród mieszczan.
Natrafiając na znaczny opór duchowieństwa, król skupił się następnie na pozyskiwaniu szlachty. Jego polityka wobec tego stanu, obejmująca między innymi nadawanie indywidualnych przywilejów czy zwroty majątków skonfiskowanych w czasach Kazimierza Wielkiego, swój finał znalazła 17 września 1374 roku. W Koszycach zawarty został wtedy pakt między szlachtą a królem, znany jako przywilej koszycki. Zredagował go ówczesny kanclerz koronny – Zawisza z Kurozwęk.
Szlachta zgodziła się na zmianę postanowień układów z 1355 i uznanie jednej z córek Ludwika za spadkobierczynię jego praw do królestwa. W zamian za to Ludwik wydał szereg zobowiązań i zgodził się na pewne ograniczenia swojej władzy. Najbardziej znanym z koszyckich postanowień było wprowadzenie dla szlachty stałej kwoty jedynego podatku (poradlnego) w wysokości dwóch groszy od łana. Król zobowiązał się do niezwiększania tej kwoty i nie pobierania innych, dodatkowych podatków bez zgody szlachty. Innym postanowieniem było zwolnienie szlachty z obowiązku służby wojskowej poza granicami kraju. Monarcha potwierdził swój obowiązek wykupienia przedstawicieli stanu rycerskiego z niewoli. Szlachta zyskała zwolnienie z finansowania budowy zamków, a także z tzw. „stacji”, czyli obowiązku goszczenia monarchy przez wysokourodzonego na swój własny koszt. Zakazano też sprawowania urzędów przez cudzoziemców i osoby książęcego pochodzenia. Ponadto dokonano ważnego potwierdzenia koncepcji niepodzielnego królestwa i stanowiska, którym kierowano się przy zmianie testamentu Kazimierza, Ludwik bowiem obiecał, że nie będzie dawał nikomu w lenno ziem królestwa. Potwierdził także istniejące już przywileje.
Lektura suchej listy decyzji jakie zapadły w Koszycach nie może dać pełnego obrazu wydarzeń i nie pozwala na właściwe zrozumienie faktycznego znaczenia tych postanowień. Niektóre z nich rzeczywiście mogą sugerować popularny pogląd, według którego przywilej koszycki był zdecydowanym zwycięstwem szlachty nad uległym monarchą. Konieczne jest jednak umieszczenie ich w odpowiednim kontekście. Okazuje się bowiem, że ustalenia, jakie zapadły w Koszycach w większości nie były wprowadzaniem niczego nowego, a jedynie prawnym usankcjonowaniem i znormalizowaniem obowiązującego stanu rzeczy. Inne zaś stanowiły bezpośrednią i racjonalną odpowiedź na bieżące problemy polityczne. Brak tego kontekstu może natomiast prowadzić do fałszywych wniosków.
Tak jest często w przypadku ustalonej kwoty podatku, która wydaje się bardzo niska, w porównaniu z 12 groszami od łana, czy 24 groszami, stanowiącymi wysokość poradlnego w niektórych latach przed 1374 rokiem. Trzeba jednak zauważyć, że nie było to stałe świadczenie – nie istniała dotąd określona prawnie stała wysokość tego podatku. Co więcej, zdarzały się lata, w których kwoty w ogóle nie były pobierane. Prof. Józef Matuszewski wyliczył, że jego średnia roczna wysokość do 1374 r. wynosiła dwa grosze od łana, czyli dokładnie tyle, ile ustalono w Koszycach. Nie było więc to obniżenie podatku dla szlachty, a prawne usankcjonowanie jego stałej kwoty. Było to korzystne zarówno dla stanu, jak i króla. Szlachta miała odtąd do czynienia z przewidywalnym i równomiernym obciążeniem, które zastąpiło chaotyczną politykę fiskalną Kazimierza Wielkiego. Ludwik zapewnił sobie natomiast regularny dochód do skarbca. Poza tym, jak zauważa Robert Frost, król uzyskał uznanie zasady, „której wielu późnośredniowiecznych władców nie było w stanie przeforsować: prawa monarchy do stałego opodatkowania własnej szlachty”.
Czy rzeczywiście była to niska kwota? W późniejszych wiekach, w wyniku działania inflacji dwa grosze od łana rzeczywiście stały się symboliczną opłatą i tutaj można doszukiwać się słabej strony koszyckich postanowień. Jednakże to, że stulecia później nie dostosowano starego prawa do nowej sytuacji obciąża bardziej późniejszą władzę, niż Ludwika lub jemu współczesne elity. Pod koniec XIV wieku, kwota dwóch groszy od łana nie była bowiem jeszcze tak mała i stanowiła w uśrednieniu 15% rocznych dochodów przeciętnego szlacheckiego gospodarstwa. Co więcej, wygląda na to, że kwota ta jak najbardziej wystarczała przez kolejne dziesięciolecia następcom Ludwika, a konieczność jej tymczasowego podwyższenia nie zdarzała się w najbliższej epoce zbyt często. W kolejnych kilkudziesięciu latach wystąpiła jedynie kilka razy. Udawało się wtedy doprowadzić do zwiększenia kwoty podatku.
Niektóre z pozostałych postanowień były odpowiedzią szlachty na problem panowania obcej dynastii. W czasie królowania Ludwika istotna była rywalizacja polsko-węgierska o ziemie Rusi Halickiej. Król wyraźnie starał się zmniejszyć jej związki z Polską. Czynił to obsadzając twierdze węgierskimi załogami, czy też czyniąc z księcia Władysława Opolczyka (bardziej związanego z Andegawenami, niż z corona regni Poloniae) namiestnika Rusi. Szlachta doprowadzając do uchwalenia zasady o niepowierzaniu urzędów cudzoziemcom zabezpieczała się więc po prostu przed możliwością zdominowania struktur władzy królestwa przez silniejszego partnera w unii personalnej i konsekwencjami powierzania stanowisk ludziom niezwiązanym zbytnio z interesami Królestwa Polskiego, a raczej z interesami samego króla, będącego przecież jednocześnie władcą obcego państwa, nie zawsze mającego pokrywające się z Polską cele. Warto też pamiętać, że zajmowanie urzędów przez zagranicznych dostojników ograniczało lokalnym elitom możliwość awansu i dostąpienia związanych z nim korzyści majątkowych i prestiżowych.
Również zniesienie obowiązku służby wojskowej poza granicami kraju nie było, jak to się czasem przedstawia, jakimś uchylaniem się szlachty przed swoim obowiązkiem, a wynikiem uzasadnionych obaw. Ludwik toczył w imieniu królestwa Węgier ogromną ilość wojen, zwykle nie mających nic wspólnego z interesem Korony Królestwa Polskiego. Nie można się więc dziwić szlachcie, że perspektywa uczestniczenia w wojnach w Neapolu, czy na ziemiach mołdawskich i ryzykowanie życiem w walce w imię interesów obcego królestwa, stanowiła niedogodność, przed którą chciała się zabezpieczyć. Państwowe elity były świadome korzyści płynących z unii personalnych i posiadania liczącego się na arenie międzynarodowej władcy. Widziały jednak także konieczność ochrony królestwa przed negatywnymi aspektami rządów króla zza granicy i podkreślenia swojej pozycji względem dynastii.
Przywilej koszycki przyczynił się do zmniejszenia podziałów pomiędzy Małopolską a Wielkopolską i do ujednolicenia prawa. Znaczenie Koszyc polegało też na tym, że był to pierwszy przywilej, którym objęto jednocześnie cały stan. W tym sensie uznaje się go często za ostatni etap przekształcenia się rycerstwa w szlachtę.
W 1381 roku przywilej koszycki rozszerzono na duchowieństwo. Duchowni zyskali podobny szereg przywilejów, majątki kościelne opodatkowano kwotą 2 groszy od łanu, a klasztorne kwotą nieco wyższą, bo 4 groszy od łanu. Ludwik osiągnął swój cel, a wspólnota państwowa zaakceptowała córkę króla jako swoją przyszłą władczynię. Nie było jednak jasne, która z córek Ludwika zasiądzie na polskim tronie.
Początkowo najbardziej prawdopodobna była kandydatura Katarzyny – najstarszej córki, jednak ta zmarła zbyt wcześnie. Wkrótce zarysowały się nowe plany króla, według których na tronie węgierskim miała zasiąść jego najmłodsza córka – Jadwiga, a na tronie polskim Maria, która miała wyjść za elektora Brandenburgii - Zygmunta Luksemburskiego, będącego synem cesarza Karola IV. Polacy podchodzili z rezerwą do tych planów. Wprawdzie zgodzili się na dziedziczenie tronu przez jedną z córek Ludwika, ale narzucenie im wyboru, która z tych córek ma zostać władczynią Polski budziło pewien opór, co pokazuje sytuacja jaka miała miejsce w Koszycach, w 1379 roku, gdy Ludwik Węgierski długo nie mógł wymusić na polskich dostojnikach złożenia hołdu Marii. Aby to osiągnąć musiał zamknąć bramy miasta uniemożliwiając polskim delegatom wyjazd i uciec się do gróźb.
Opór Polaków był zrozumiały. Dostrzegali oni wprawdzie korzyści płynące dla państwa z dochowania wierności Andegawenom - poza samym faktem zasiadania na tronie liczącej się i cieszącej się prestiżem dynastii, za utrzymaniem na tronie tego rodu przemawiała między innymi sprawa Rusi Czerwonej i spór jaki o tę ziemię Polska toczyła z Węgrami. Zgodnie z układami region ten miał wrócić w Polskie ręce, jeśli na tronie polskim będzie zasiadać Andegaweńczyk. Ludwik ignorował te układy dążąc do zmniejszenia związków Rusi z Polską, stąd pojawiło się ryzyko całkowitej utraty tej ziemi, w razie gdyby na polskim tronie zasiadł ktoś inny. Wspólnota państwowa świetnie sobie jednak zdawała sprawę z powagi sytuacji. Polacy widzieli niebezpieczeństwa jakie dla pozycji państwa wynikały z bycia “drugorzędnym” partnerem unii personalnej. Byli więc ostrożni w składaniu wszelkich przysięg i zobowiązań, bojąc się zdominowania przez silniejszego partnera - co było prawdopodobne, gdyby na tronie polskim zasiadła Maria, której mężem miał być sam cesarski syn, będący już elektorem Brandenburgii, a w przyszłości mającym zyskać kolejne tytuły i królestwa. Zygmunt nie cieszył się też popularnością wśród szlachty, gdyż dynastia Luksemburgów nie była w Polsce zbytnio lubiana, choć miał pewne poparcie wśród miast. Problemu jednak nie stanowił tylko Zygmunt, ale i, jak się miało okazać w niedalekiej przyszłości, sama Maria.
Ludwik zmarł 10 września 1382 roku, zostawiając po sobie potężne dziedzictwo. Nie wszystko miało potoczyć się z jego wolą. Węgrzy wbrew planom zmarłego władcy na swoją władczynię obrali nie Jadwigę, a właśnie Marię. Polska, w razie utrzymania wizji Ludwika co do obsadzenia jej tronu przez starszą córkę, utrzymałaby unię personalną z Węgrami. Do jej kontynuacji elity królestwa podchodziły z pewną rezerwą. Było bowiem oczywiste, że Zygmunt Luksemburski i Maria będą bardziej zainteresowani utrzymaniem swojej władzy w potężnych Węgrzech niż w Polsce. Polskie elity miały zdecydowanie dosyć rządów nieobecnego władcy rozwiązującego problemy swojego “drugoplanowego” państwa na odległość. Szlachta zarówno z Wielkopolski jak i Małopolski zamierzała do takiej sytuacji nie dopuścić. Problemów było jednak więcej - różne wewnętrzne spory i konflikty wciąż stwarzały zagrożenie dla wewnętrznego pokoju. Co więcej, znów pojawiła się kwestia piastowskich roszczeń do polskiego tronu - tym razem w osobie księcia mazowieckiego Siemowita IV. Elity królestwa czekało ciężkie zadanie utrzymania pokoju i pozycji własnej i królestwa.
W chwili śmierci Ludwika, Zygmunt przebywał w Polsce, gdzie odbierał przysięgi na wierność. Szlachta zaczęła się domagać złożenia przez niego obietnicy, że zarówno on jak i Maria, będą stale urzędować w Polsce. Było to racjonalne żądanie, którego Zygmunt z równie racjonalnych powodów nie mógł spełnić, gdyż zablokowałoby mu to drogę do węgierskiego tronu. Dało to powód polskim elitom, aby nie dopuścić do władzy w państwie Marii i Zygmunta. Miano tego dokonać na drodze dyplomatycznej ukazując przy tym, że wspólnota polityczna królestwa jest już na tyle dojrzała, że mimo braku króla może stanowić równorzędnego partnera w rozmowach i dyplomatycznych rozgrywkach dla tak potężnych dynastii jak Luksemburgowie i Andegawenowie. W czasie bezkrólewia wspólnota ta miała wziąć sprawy w swoje ręce, a decyzję w sprawie obsadzenia polskiego tronu miała podjąć wspólnie na zjazdach w Radomsku, Sieradzu i Wiślicy (1382–1383). Zjazdy te miały stworzyć podstawę do sprawowania rządów w czasie późniejszych bezkrólewi w Polsce i Rzeczpospolitej Obojga Narodów. Elity najwyraźniej zdawały sobie sprawę z ważnej roli tych zjazdów, gdyż zadbano o utworzenie wyraźnych procedur, aby legalność postanowień, jakie na nich zapadały, nie pozostawiała wątpliwości. Podkreślano też wspólne i kolektywne podejmowanie decyzji w imieniu wspólnoty królestwa Polskiego, co stanowi zapowiedź stylu sprawowania rządów w późniejszych wiekach.
W Radomsku (27 listopada 1382), w czasie pierwszego zjazdu doszło do zawarcia ważnej deklaracji. Ogłoszono w niej pewne zjednoczenie wspólnoty całego królestwa - “panów i obywateli”. Zjednoczenie to miało stanowić podstawę prawną dla dalszych działań. Co ważne, w zjeździe uczestniczyła nie tylko społeczność Wielkopolski, ale też przedstawiciele Małopolski. Zdecydowano na nim o dochowaniu wierności obietnicom złożonym Ludwikowi w sprawie dziedziczenia tronu przez jego córki - zastrzeżono jednak, że wskazana córka będzie musiała rezydować na stałe w Polsce. 6 grudnia tego samego roku, w Wiślicy ostatecznie rozwiązano opisaną już kwestię Zygmunta Luksemburskiego i Marii, zabraniając składania przysięg na rzecz tego pierwszego. Zygmunt wkrótce miał zrezygnować ze starań o koronę polską. Na tym samym zjeździe postanowiono, że tron polski otrzyma najmłodsza z córek Ludwika - Jadwiga. Warto tu zaznaczyć, że mimo, iż Ludwik obiecał Jadwigę księciowi Albrechtowi Habsburgowi, polskiej wspólnocie politycznej nie przeszkadzało to snuć własnych koncepcji mariażu Jadwigi z innym dostojnikiem. Dzięki temu jej kandydaturę mogli zaakceptować także okresowo silni zwolennicy Siemowita IV, którzy mieli później nadzieję na połączenie swojego kandydata małżeństwem z Jadwigą. Do tego jednak nigdy nie doszło.
Rok później, w Sieradzu potwierdzono plany osadzenia na tronie Jadwigi i uzyskano aprobatę elit węgierskich. Okazało się jednak, że zablokowanie Zygmuntowi i Marii drogi do władzy w Polsce, nie rozwiązało wszystkich problemów pozbawionego władcy królestwa. Od 1382 w Wielkopolsce trwał zbrojny spór znany jako wojna Grzymalitów z Nałęczami. Dał on duże możliwości Siemowitowi IV, który wykorzystał okazję, aby zainterweniować w tym regionie, a jego zwolennicy na czele z arcybiskupem Bodzętą zaczęli podczas drugiego zjazdu w Sieradzu forsować jego kandydaturę na tron polski. Wynikało to z chwilowego wzrostu wpływów księcia w Polsce, ale też z przedłużającego się opóźnienia planowanego przyjazdu Jadwigi do królestwa. Kandydaturę tę jednak zablokowano, a zapędy księcia mazowieckiego niedługo później miały zostać nieco uspokojone. Wspólnota doskonale zdawała sobie sprawę, że niecieszący się ani dużymi wpływami, ani prestiżem Siemowit nie był odpowiednim wyborem dla młodego królestwa otoczonego ze wszystkich stron państwami władanymi przez potężne dynastie. Robert Frost w tym kontekście mówi o triumfie wykazanego przez polskie elity “realpolitik” nad piastowskim “sentymentem”. Siemowit, choć miał ukazać jeszcze swoje ambicje, choćby snując niezrealizowane ostatecznie plany porwania Jadwigi i zmuszenia jej do małżeństwa, nie stanowił ostatniej przeszkody do zakończenia bezkrólewia.
Okazało się, że Elżbieta Bośniaczka - matka Jadwigi nie była zbyt skłonna do zaakceptowania warunków polskich panów i zaczęła forsować własne rozwiązanie sytuacji. Dumna królowa aż do 1384 zwlekała z wysłaniem Jadwigi do Polski, próbując ratować kandydaturę Marii, a później chcąc zapewnić Jadwidze powrót na Węgry po koronacji. Polska wspólnota polityczna wyszła jednak z tego sporu zwycięsko. Polacy stale wywierali na Elżbiecie presję grożąc utratą przez jej córkę szansy na tron polski. Jednocześnie rozwiązali konflikty wewnętrzne i z pomocą wojsk węgierskich i Zygmunta Luksemburskiego uspokoili sytuację w Wielkopolsce i zażegnali zagrożenie ze strony Siemowita zanim starcia przerodziły się w prawdziwą wojnę domową. Zachowali przy tym ostrożność wobec Zygmunta nie dopuszczając, aby zyskał on zbyt duże wpływy w Polsce, do czego próbowała doprowadzić Elżbieta Bośniaczka. Wkrótce osiągnęli swój cel: królowa Elżbieta ustąpiła i w 1384 roku Jadwiga została koronowana. Zanim jednak to nastąpiło, wspólnota musiała zmierzyć się z problemem przedłużającego się bezkrólewia, które stanowiło poważne zagrożenie dla państwa. Odpowiedź na ten problem nastąpiła 2 marca w czasie konfederacji w Radomsku. Ustalono, że na czas bezkrólewia władzę w państwie sprawować będzie wspólnota panów i obywateli. W praktyce rządzić mieli starostowie z pomocą przedstawicieli miast i lokalnej szlachty. Zadbano, aby każda ziemia miała swoją reprezentację i zaznaczono, że te tymczasowe władze mają działać dla dobra “corona regni”, co ukazuje wagę jaką przybrała ta koncepcja postrzegania państwa.
W czasach panowania Andegawenów obserwujemy rozwój i dojrzewanie nowoczesnych myśli politycznych u polskich elit. Wspólnota “panów i obywateli” miała swój udział w sprawowaniu rządów i mogła przeciwstawić się na drodze prawnej decyzjom swoich władców. Koncepcja “corona regni” i idea niepodzielnego królestwa również stały się bardzo znaczące, a przykład na to możemy znaleźć nie tylko przy okazji sprawy testamentu Kazimierza, ale już choćby przy samej koronacji Ludwika Węgierskiego, który był pierwszym polskim królem, jaki złożył obietnicę odzyskania ziem wchodzących w skład Korony Królestwa Polskiego.
Udane zakończenie bezkrólewia, do którego doszło wraz z koronacją Jadwigi (16 października 1384) i działanie elit w czasie interregnum świadczy o triumfie koncepcji państwa jako wspólnoty obywateli. Przedstawiciele różnych ziem i społeczności mimo podziałów byli w stanie samodzielnie pokierować królestwem pozbawionym króla i działać w interesie całego królestwa, podejmując racjonalne decyzje i skutecznie broniąc pozycji swojej i całego państwa w dyplomatycznym starciu z potężnymi dynastiami. Fakt, że liczne wymienione wyżej problemy rozwiązano unikając poważnej wojny domowej, zasługuje na podkreślenie, zwłaszcza, gdy spojrzymy na przykłady innych państw - choćby na Węgry, gdzie Maria i Zygmunt musieli wkrótce walczyć o swój tron w krwawym konflikcie zbrojnym. Podobnie warto podkreślić fakt, że mimo tylu zagrożeń, zachowano nienaruszony stan królestwa.
Również przywilej w Koszycach nie był, jak to się często przedstawia, przykładem szkodliwej działalności “roszczeniowych” elit, a rozsądną odpowiedzią na realne problemy np. unię personalną z silniejszym państwem, czy chaotyczną politykę fiskalną z czasów Kazimierza Wielkiego. Łączenie wydarzeń w Koszycach z późniejszą słabością państwa polsko-litewskiego jest błędem determinizmu, którego akceptowanie nie wytrzymuje w starciu z nowszymi ustaleniami naukowymi. Ustanowione w czasie bezkrólewia i za panowania Ludwika Andegaweńskiego procedury, precedensy i sposoby sprawowania rządów miały przez najbliższe wieki ulegać dalszej ewolucji, aż stworzyły fundament pod ustrój przyszłej Rzeczpospolitej.
BIBLIOGRAFIA:
K. Baczkowski, „Dzieje Polski późnośredniowiecznej (1370–1506)”, Kraków 2009.
R. Frost, „Oksfordzka historia unii polsko-litewskiej: Powstanie i rozwój 1385–1569”, Poznań 2018.
J. Matuszewski, „Przywileje i polityka podatkowa Ludwika Węgierskiego w Polsce”, Łódź 1983.
S. Szczur, „Historia Polski: średniowiecze”, Kraków 2002.
S. Reynolds, „Kingdoms and Communities in Western Europe”, Oxford 1997, [za: R. Frost „Oksfordzka historia unii polsko-litewskiej”, Poznań 2018]