"Gdy już noc prawie minęła, koguty zaczęły piać, oni jeszcze leżeli na łóżkach, prowadząc rozmaite rozmowy, gdyż polscy panowie znali dobrze język włoski. Przy tej okazji zaczęli rozmowę o małżeństwie króla Jana z siostrą Zygmunta Augusta, ślub ten zawarty był w Wilnie. Piotr Łaszcz (który wówczas był paziem czyli pokojowym sługą tego króla) opowiedział, że królowi Zygmuntowi Augustowi brakowało wielu rzeczy potrzebnych w czasie uroczystości, zostawionych w Krakowie, wiele setek mil stamtąd, a dzień ślubu nadchodził. Poszedł wtedy ze swoimi mnichami do kościoła św. Stanisława i spowodowali swoimi czytaniami i zaklęciami, że wszystkie te rzeczy znalazły się rano w kościele. Było to dziwne i śmieszne do słuchania. Kiedy jednak obaj szwedzcy jeńcy spytali go, jak sądzi, czy zdarzyło się to za słowem i mocą Boga, czy może inaczej, opowiedział inną straszną historię o takiej treści.
Ten sam król Zygmunt August był panem, który bardzo chciał poznać stan świata, wedle odmian czasu rządzić królestwem i unikać wszelkich szkód i niebezpieczeństw. Przystoi to takiemu potentatowi o ile dzieje się to przez środki chwalebne i prawne, które nie byłyby sprzeczne z Bogiem i naturą. Lecz przez złe porady swoich księży i mnichów skorzystał z diabelskich sztuk. Wziął bowiem nieświadome niemowlęta i rozkazał je ściąć na ołtarzu w swoich papieskich kościołach, a pod nimi kazał położyć hostię, czyli opłatek. Nad nimi księża czy mnisi śpiewali msze i przez jakiś czas czytali swe modły. Potem król spytał te odcięte głowy dzieci o to, co chciał wiedzieć. Tak jak osioł pokarał bezbożnego proroka Balaama, tak również dotknięty został i ten król. Bóg otworzył bowiem usta w głowach zmarłych dzieci, lecz nie na pytanie króla, tylko na prawdę: vim patior, vim patior, vim patior - cierpię z powodu przemocy. Król tak się tym przejął, że uciekł przestraszony. Potem miał już zawsze takie zjawy we śnie i w łożu nocami, wkoło niego pojawiały się małe dzieci oskarżające go. Kiedy już umarł (jak opowiadał ten polski pan), w tym czasie zdarzyło się niezwykłe zjawisko przy Rozewiu, co widział Holenderski szyper płynący do Gdańska z pomyślnym wiatrem. Spotkał tam inny statek, byli na nim tylko czarni ludzie, statek płynął w stronę przeciwną, ale też z dobrym wiatrem. Byli blisko siebie, lecz żaden statek nie stracił wiatru. Holenderski szyper zawołał do drugiego i spytał, ile ziarno kosztuje teraz w Gdańsku. Ten drugi odpowiedział: Wara, wara, z drogi, wieziemy króla Polski do piekła. Była to dla króla niebezpieczna podróż i znaczące ostrzeżenie dla wszystkich bezbożnych tyranów. Niech wierzy kto chce, opowiadał to jednak znamienity pan polski. Poza tym, ci którzy byli więzieni w Polsce, słyszeli wiele podobnych opowieści przekazywanych powszechnie. Niektórzy polscy pisarze chcą to upiększać, jednak mnie raczej skłania to do wiary, gdy się o tym dyskutuje, uczucia bowiem często zmagają się z prawdą, a powszechna opinia najczęściej towarzyszy prawdzie. Porzućmy jednak ten temat, zostawiając osąd Bogu, i wróćmy znowu do podróży jeńców..."
Taką anegdotką dzieli się z nami bękart Karola Sudermańskiego, Karl Karlsson Gyllenhielm, który w toku wojny inflanckiej dostał się do polskiej niewoli i spędził w niej dwanaście długich lat.
Cytat z "Zapiski o latach 1597-1614: o wojnie i niewoli" w tłumaczeniu i opracowaniu Wojciecha Krawczuka, Kraków 2021.