Starcie w głównej mierze spopularyzował dr Radosław Sikora, znawca dziejów husarii i wojskowości XVII wieku. Jego tekst o bitwie z 11 czerwca 1694 r. nie jest jednak do końca zadowalający. Sikora praktycznie nie nakreślił tła militarno-politycznego i realiów, w jakich miał miejsce wiosenny najazd Tatarów z 1694 r. Wcześniej o Hodowie raczej nikt szerzej nie pisał. Tylko Marek Wagner poświęcił potyczce nieco miejsca w swej biografii hetmana Stanisława Jana Jabłonowskiego. Okazuje się natomiast, że ostatnie słowo w tej kwestii nie należało do Radosława Sikory. Czy bitwa pod Hodowem rzeczywiście była „polskimi Termopilami”?
Zanim przejdziemy do właściwych rozważań na temat bitwy pod Hodowem, czytelnik pozwoli, że na początku zostanie przybliżone tło polityczne i okres, w którym się odbyła. Jak wiadomo, w 1683 roku Jan III Sobieski odniósł wspaniałe zwycięstwa pod Wiedniem i Parkanami, odnawiając tym samym konflikt z Turcją zakończony w 1676 r. traktatem w Żórawnie. W jego wyniku od Rzeczpospolitej odpadło Podole wraz z Kamieńcem Podolskim i część Ukrainy Prawobrzeżnej.
W 1684 r. na fali zwycięstwa wiedeńskiego, z inicjatywy papieża Innocentego XII i Jana III Sobieskiego utworzono alians zwany Ligą Świętą, w którego skład wchodziła Rzeczpospolita, Papiestwo, Austria, Wenecja, a od 1686 r. Państwo Moskiewskie. Na początku wydawało się, że sprzymierzeńcy będą działać ze sobą zgodnie, a rozbicie Imperium Osmańskiego to tylko kwestia czasu. Sęk w tym, że interesy Rzeczpospolitej i Austrii zaczęły się rozjeżdżać. Cesarzowi Leopoldowi I nie w smak było, że Sobieski za wszelką cenę chce podporządkować księstwa naddunajskie. Dla Jana III kontrola Mołdawii i Wołoszczyzny była elementem strategii prowadzenia wojny z Osmanami. Polskiemu monarsze szczególnie zależało na tym pierwszym regionie, którego podporządkowanie oznaczało odcięcie od dostaw zaopatrzenia garnizonu Kamieńca Podolskiego i przyspieszenie jego upadku.
Ponadto Sobieski myślał, aby na tronie któregoś z księstw naddunajskich osadzić swego syna Jakuba (choć argument sukcesyjny mógł być wyolbrzymiony przez niechętną królowi opozycję). Cesarz natomiast uważał, że zarówno Mołdawia, jak i Wołoszczyzna stanowią strefę wpływów domu habsburskiego. Pozycję Rzeczpospolitej w sojuszu podkopywały również wyniki kolejnych, podejmowanych przez nią działań wojennych . W 1684 r. — zaledwie rok po wiedeńskiej wiktorii — przeprowadzono nieudaną kampanię żwaniecką. Rok później nastąpiła nieudana wyprawa Jabłonowskiego do Mołdawii i słynny odwrót z lasów bukowińskich. Wyprawy mołdawskie (1686, 1691) okazały się tylko połowicznym sukcesem. Na niczym spełzły próby odbicia Kamieńca (1687, 1689). Po ostatniej wyprawie mołdawskiej z 1691 coraz bardziej schorowany i zniechęcony Sobieski zdał dowództwo na ręce Jabłonowskiego, ale pozostawał z nim w stałym kontakcie i realizował poprzez jego osobę swoją wizję wojny z Tatarami i Turcją.
W wyniku wypraw mołdawskich z lat 1686 i 1691 armia koronna przejęła kontrolę nad tamtejszymi fortecami — Soroką, Neametem, Dragomirą i Suczawą. Ich zdobycie pozwoliło szachować siły Tatarów i Turków w północnej Mołdawii i utrudniało im wprowadzanie konwojów tzw. zahary (zaopatrzenia) do twierdzy kamienieckiej. Polskie dowództwo zrozumiało, że na pomoc Austrii nie ma co liczyć i należy skupić się na odzyskaniu Podola samodzielnie. W 1692 r. doszło do całkowitej zmiany koncepcji prowadzenia wojny z Turcją. Jan III przeszedł z realizacji planu maksimum, tj. opanowania całych księstw naddunajskich do planu minimum, czyli odzyskania terenów utraconych w wyniku wojny z lat 1672-1676.
Rzplita zrezygnowała zatem z wypraw do Mołdawii i ograniczyła się do szeroko zakrojonej blokady Kamieńca. Jan III i Jabłonowski chcieli wziąć garnizon zamku głodem. W tym celu hetman nakazał budowę dwóch naddniestrzańskich fortów — Okopów św. Trójcy i Szańca Panny Marii. Żołnierze w nich stacjonujący mieli napadać na tureckie konwoje idące do miasta z południowej Mołdawii i Wołoszczyzny. Sytuacja, w której znalazła się Rzeczpospolita w latach 90. XVII wieku przez historyków, nazywana jest Jarzmem Ligi Świętej, ponieważ alians bardziej Sobieskiemu ciążył, niż pomagał. Król był jednak mocno zdeterminowany, by odzyskać Podole i doprowadzić wojnę do szczęśliwego końca.
Niezbyt pomyślnie wiodło się Sobieskiemu w polityce wewnętrznej. Wydawało się, że zjednoczenie i wcześniejsza pacyfikacja opozycji przed kampanią wiedeńską przyniesie wreszcie kompromis między dworem a malkontentami. Tak się jednak nie stało. Uczciwie przyznać trzeba, że Jan III zbierał owoce tego, co sam robił Michałowi Korybutowi-Wiśniowieckiemu 20 lat wcześniej. Opozycja była dla króla bezlitosna i non stop kopała pod nim dołki. Co gorsza, Rzeczpospolitą wstrząsnął konflikt między hetmanem wielkim litewskim Kazimierzem Janem Sapiehą a biskupem wileńskim Konstantym Brzostowskim. Poszło o to, że żołnierze sapieżyńscy zajęli dobra biskupa i pobierali z nich hibernę, czyli tzw. chleb zimowy. Oczywiście Sapieha z racji pełnionego przez siebie urzędu miał prawo umieścić komputowych żołnierzy litewskich w dobrach duchownych, dlatego żale i skargi biskupa nie robiły wrażenia na opinii publicznej. Konflikt między dygnitarzami od samego początku jego wybuchu zajmował pierwsze miejsce w sprawach publicznych Rzeczypospolitej, spychając jednocześnie na dalszy plan coraz mniej popularną wojnę z Turcją. W spór między hetmanem a biskupem zaangażował się dwór. Sobieski poparł w nim Brzostowskiego, co zinterpretowano jako chęć ugodzenia w prerogatywy Sapiehy. Jeden z jezuitów, ks. Tomasz Perkowicz pisał wówczas:
„nie trzeba dopuszczać, aby buławy tak bardzo naginano, bo po tym powagę ich złamią, którą Rzeczpospolita dlatego chowa, aby mogła czym pogrozić majestatom, gdyby się nazbyt wyniosły”.
Sobieski poparł Brzostowskiego, ponieważ od kilkunastu lat Sapiehowie byli jego największymi przeciwnikami politycznymi. Jeszcze na początku lat 80. XVII wieku Jan III współpracował z nimi, by zachwiać na Litwie potęgą Paców. Sobieski hetmanem wielkim litewskim mianował wyżej wspomnianego Kazimierza Jana Sapiehę, natomiast jego brat Benedykt piastował urząd podskarbiego wielkiego litewskiego. Sapiehowie po początkowym okresie współpracy z Janem III bardzo szybko zerwali z królem i przeszli do opozycji. Na Litwie zdobyli niemal władzę absolutną i bardzo dawali się we znaki innym herbowym. Przeczuwając śmierć, król postanowił postawić wszystko na jedną kartę i rozprawić się z Sapiehami, popierając właśnie Brzostowskiego. W takich okolicznościach miało dojść do bitwy pod Hodowem.
Od 1683 r. dwór Sobieskiego próbował przekonać opozycję do współpracy i próby podjęcia niezbędnych reform w państwie. Jan III zakładał, że po wiktorii wiedeńskiej zdoła skonsolidować wokół siebie zarówno stronników, jak i adwersarzy. Tak się jednak nie stało. Już kilka miesięcy po kampanii wiedeńskiej opozycja związana to z dworem francuskim, to brandenburskim, to austriackim (zależy, jak akurat wiatr zawiał) krytykowała króla za to, że odnowił zakończony konflikt z Turcją i wciągnął Rzeczpospolitą w niepotrzebną wojnę. Im dalej od zawiązania Ligi Świętej, tym wojna z Osmanami coraz mniej zajmowała uwagę społeczeństwa. Szczególnie że toczyła się na dalekim Podolu i w jeszcze dalszej Mołdawii. Opinię publiczną zaczęły zajmować inne sprawy, np. coraz bardziej zajadła walka sejmowa, w której wojna turecka stała się doskonałym instrumentem do krytyki króla. W latach 90. XVII wieku, po zmianie koncepcji prowadzenia działań przeciwko Turkom i wobec braku realnych osiągnięć na polu bitwy Janowi III potrzebny był sukces, który pokazałby społeczeństwu szlacheckiemu, że wojna turecka ma jednak sens, system obrony pogranicza jest szczelny i odciągnął je od kłopotliwej sprawy konfliktu Sapiehy z Brzostowskim.
Dwór chciał oddziaływać na szlachtę w kampaniach przed sejmowych i prowadził różne działania propagandowe. Kolportowano listy królewskie, legacje czy uniwersały. Natomiast już podczas sejmu próbowano wpłynąć na szlachtę poprzez mowy od tronu czy nieoficjalne rozmowy w kuluarach. Jan III dbał także o swój wizerunek. Król przedstawiany był na medalach, grafikach czy obrazach jako zbawca Europy i chrześcijaństwa, co miało potęgować wrażenie jego zwycięstw nad Turkami. Im bardziej Sobieski się starał, tym bardziej szlachta stawała się odporna na jego propagandę. Aby zdyskredytować i podważyć autorytet króla opozycja również przyjęła metodę tworzenia i kolportowania pism ulotnych – np. sfingowanych relacji z obrad sejmowych. Walka między dworem a opozycją była walką bardzo brutalną. W omawianym czasie opozycja na jednym sejmie potrafiła nakłaniać Sobieskiego do zawarcia separatystycznego pokoju z Turcją i wyjścia z Ligi Świętej, by na następnym żądać od niego prowadzenia wojny za wszelką cenę. Kiedy król natomiast myślał, by podpisać z Osmanami pokój, opozycjoniści nagle zmieniali zdanie i oczekiwali od niego kontynuowania wojny.
Trwający od lata 1692 r. spór między Sapiehą a Brzostowskim miał swoje apogeum właśnie w 1694 r. i stanowił element walki opozycji z królem. W kwietniu biskup rzucił na Sapiehę klątwę. Przed sejmem zaplanowanym na 1695 r. znowu rozgorzała kampania, w której opozycja do krytyki Jana III wykorzystała czyn Brzostowskiego. W sierpniu do Sobieskiego przybyli przedstawiciele armii Wielkiego Księstwa Litewskiego i klienci Sapiehów – pisarz ziemski oszmiański Stefan Ślizień i chorąży piński Bazyli Krukowski. Ślizień wygłosił przed królem płomienną mowę, w której prosił Jana III, by ten potępił Brzostowskiego i ujął się za Sapiehą. Jan III pozostawał jednak niewzruszony na prośby Litwinów. Król już wtedy rozgrywał partię, która miała wzmocnić jego pozycję przed kolejnym sejmem. Sobieski zdecydował się użyć bardzo mocnych argumentów i wznieść na wyżyny uprawianej przez siebie propagandy.
W przededniu bitwy pod Hodowem siły zbrojne Rzeczpospolitej według wykazu przygotowanego na potrzeby dystrybuty hibernowej wynosiły 30 020 koni i porcji. Nie będziemy jednak wdawać się w szczegóły i opisywać dokładnie całego komputu armii koronnej. Skupmy na oddziałach stacjonujących wówczas w Okopach św. Trójcy – czyli miejscu najbardziej nas interesującym. Jak wykazał Jan Jerzy Sowa stan etatowy (który nigdy nie odpowiadał realnej liczbie żołnierzy) garnizonu tegoż fortu, od X.1693 do X.1694 roku wynosił 626 koni, w skład obsady prezydium zamku wchodziła:
Zbigniew Hundert twierdzi, że jednostki wchodzące w skład „jazdy okopowej”, czyli tzw. okopowi elearzy należeli do ówczesnej elity armii koronnej. Żołnierzy do służby w Okopach św. Trójcy, które notabene znajdowały się na terytorium wroga, zachęcano dodatkowymi pieniędzmi, ale też stawiano przed nimi specjalne wymagania.
Naszym obowiązkiem jest także pochylenie się nad wojskowością Tatarów i ich potencjałem militarnym w czasie wojny z Rzeczpospolitą w latach 1683-1699. Nakreślimy także mechanikę przeprowadzania łupieżczych najazdów na ziemie ruskie przez koczowników. Pozwoli nam to jeszcze lepiej zrozumieć, co stało się 11 czerwca 1694 r. pod Hodowem.
Według Marka Wagnera w omawianym okresie doszło do 29 najazdów tatarskich na Ruś. 19 najazdów miało związek z konwojowaniem zahary, natomiast 10 z nich było „klasycznymi” wyprawami łupieżczymi. Historyk wskazuje jednak, że z brak dostatecznego materiału źródłowego uniemożliwia nam dokładne oszacowanie ilości najazdów tatarskich w ciągu 16 lat wojny polsko-tureckiej. Wg badacza liczbę 29 można nawet podwoić. Oczywiście wyprawy mające na celu konwój zahary były także łączone z najazdami rabunkowymi. Taki charakter miał interesujący nas najazd z 1694 r.
Wyprawy tradycyjnie zaczynały się „po trawie”, czyli na wiosnę. Nierzadko miały miejsce jesienią, a nawet i w grudniu. Ciężko jest ustalić liczbę ordyńców zaangażowanych w rajdy na ziemie ruskie. Ich ilość dochodziła do 10 tys., a przy wsparciu Turków nawet do 20 tys. ludzi. We właściwych akcjach i działaniach zbrojnych brało jednak zdecydowanie mniej ordyńców, których liczebność wahała się od 2 do 8 tys. Najazdami dowodzili zazwyczaj murzowie wywodzący się z ordy budziackiej bądź członkowie dynastii Girejów z Krymu. Nierzadko także dowódcy tureccy.
Najazdy łupieżcze połączone z konwojem zahary należy wiązać z faktem, że dowództwo osmańskie front podolsko-mołdawski traktowało drugorzędnie. Rajdy faktycznie nastawione na rabunek były zatem przeprowadzane „przy okazji”. Wagner postawił także hipotezę, że od 1687 roku Turcy i Tatarzy stosowali nową taktykę polegającą na łupieniu królewszczyzn i dóbr hetmana Jabłonowskiego.
Miało to wywrzeć wpływ na decydentów w Rzeczpospolitej i skłonić ich do szybszego podpisania separatystycznego pokoju. Praktyka najazdu tatarskiego wyglądała następująco – po dostarczeniu zahary do Kamieńca, orda odpoczywała na polach wokół miasta kilka dni i zakładała tzw. kosz, gdzie gromadziła wszystkie siły. Potem Tatarzy dzielili się na czambuły po kilkuset lub kilka tysięcy wojowników, tworząc po 3-5 zagonów. Następnie w kilku zgrupowaniach atakowali w kierunku Wołynia oraz Lwowa. Ordyńcy kradli bydło, wycinali ludność, a przede wszystkim brali jasyr. Były to klasyczne działania dywersyjne mające na celu osłabienie gospodarcze ziem ruskich i zastraszenie przeciwnika.
Dość podobne liczby Tatarów podawał Leszek Podhorodecki – badacz ten twierdził, że np. w najeździe z 1695 r. mogło brać od 8 do 12 tys. koczowników. Co ciekawe w omawianym okresie – swoją kwaterę na Budziak przeniósł sam chan, aby być bliżej działań wojennych. Ordy krymskie wykorzystywane były głównie na Węgrzech, a następnie wojnie z Państwem Moskiewskim i to właśnie Węgry stanowiły dla Osmanów główny teatr działań wojennych w konflikcie z Ligą Świętą.
Nie można nie wspomnieć o sytuacji międzynarodowej, która znacząco wpłynęła na plany i możliwości mobilizacyjne Tatarów u progu kampanii 1694 r. Zanim doszło do najazdu ordy na Ruś, do Turcji wysłany został Stanisław Mateusz Rzewuski, który w Adrianopolu miał dowiedzieć się czy sułtan będzie zainteresowany podpisaniem separatystycznego pokoju z Rzeczpospolitą. Plan ten się nie powiódł, a na dodatek do uszu posła doszły informacje, że Tatarzy szykują się do wyprawy na ziemie ruskie. Miała ona był połączona z konwojem zahary do Kamieńca.
Jak wcześniej wspomniano dla sułtana najważniejszym terenem działań wojennych były jednak Węgry i to tam postanowił skierować największe siły. Na Węgry mieli ruszyć także Tatarzy krymscy, którzy wcześniej splądrowali Siedmiogród. Chan wyruszył na wojnę na przełomie lipca i sierpnia, toteż nie mógł zaangażować ord krymskich w wiosennej wyprawie na Rzplitą. Tatarzy mieli również kłopot z Kozakami dońskimi, którzy na rozkaz cara regularnie pustoszyli ziemie nad Morzem Azowskim i dolnym Dnieprem, gdzie mieściły się osiedla koczowników. Ciężar zadania dostarczenia zahary do twierdzy kamienieckiej musiały wziąć na siebie ordy budziackie i nogajskie.
14 maja 1694 roku Sobieskiemu i Jabłonowskiemu meldowano, że, „Tatarowie stoją na Cecorze i że konno z Jass do Kamieńca zaharę prowadzić mają, który w tak ciężkim głodzie”. Dla polskiego dowództwa było jasne, że oprócz transportu zaopatrzenia do Kamieńca, ordyńcy zaczną łupić okolicę. Jabłonowski zaczął dyslokację wojska, aby zapobiec grabieży przez tatarskich najeźdźców. 31 maja pisano „muszą się obawiać skupienia wojska naszego, że podobno teraz zaharę wprowadzić nie będą mogli, i tak periclitabitur Kamieniec, bo tam głód wielki”. Nie była to nowość, załoga kamieniecka klęski głodu przeżywała regularnie, co mocno dziesiątkowało garnizon twierdzy. 3 czerwca do uszu Sobieskiego doszła informacja, że konwój zahary przeznaczonej dla Kamieńca prowadzić ma aż 30 tys. ordyńców.
6 czerwca król przybył do Lwowa, aby wziąć udział w chrzcinach wnuka Stanisława Jana Jabłonowskiego – hetmana wielkiego koronnego. Od 7 czerwca zaczęły się pierwsze konkretne działania zarówno ze strony ordy, jak i „okopowych elearów”. Tego samego dnia komendant Okopów św. Trójcy – Michał Brandt wziął w niewolę tatarskiego jeńca, który jednak nie potwierdził informacji o 30 tys. koczowników. W liście z 9 czerwca ks. Perkowicz zanotował jednak, że:
„Jeszcześmy się nie dobrze tymi wieściami ucieszyli, aż przychodzi nowa z Wołoch wiadomość, iż blisko 30 m. Tatarów pod Jassami stanęło, którzy zaharą 7 praesentis do Kamieńca poprowadzić, a potem w czambuł pójść mają”.
Mimo że jeniec zeznał Brandtowi, że w Mołdawii nie stoi tak wielka liczba ordy, to jednak okazało się, że informacje z 3 czerwca mają przełożenie w rzeczywistości. Od 8 czerwca we Lwowie zaczęto gorączkowe przygotowania do obrony, a na mieszkańców miasta (nie pierwszy raz podczas wojny z Turcją) padł strach. Jabłonowski nakazał Kozakom pułkownika Semena Palija dywersyjny najazd na Budziak, a sam ściągał na teatr działań wojennych oddziały rozmieszczone nieopodal Lwowa. Jeszcze 11 czerwca, czyli w dzień hodowskiej batalii wojewoda wołyński Jan Stanisław Jabłonowski, syn hetmana wielkiego koronnego zanotował: „przyszła wiadomość, że sołtan w trzydzieści tysięcy idzie w Pomorzańszczyznę”.
Przejdźmy teraz do samego opisu bitwy pod Hodowem, który utrwalił Radosław Sikora. Według badacza na ordę uderzyły oddziały z Okopów św. Trójcy, którymi dowodził Konstanty Zahorowski oraz żołnierze z Szańca Panny Maryi, którymi dowodził Mikołaj Tyszkowski. Sikora podaje, że „okopowych elearów” miało być 400 a żołnierzy z Szańca Panny Maryi 200, a więc łącznie 600 ludzi. Sikora twierdzi jednak, że w rzeczywistości po odliczeniu tzw. ślepych porcji łączna liczba żołdaków wynosiła 400 ludzi. Pierwsze starcie z ordą miało odbyć się jeszcze na przedpolach Hodowa, gdzie Koroniarze myśleli, że mają do czynienia z małym czambułem, a nie wielką hordą Tatarów. Żołnierze koronni mieli stoczyć z ordyńcami kawaleryjską potyczkę i ująć dwóch tatarskich murzów, okupując jednak ten sukces niewolą Tyszkowskiego. Widząc przytłaczającą przewagę Tatarów, Polacy mieli wycofać się do Hodowa, gdzie przy pomocy miejscowych chłopów i przy użyciu prowizorycznych osłon polowych odpierali nacierające fale wroga.
Szturm na wieś miał trwać 6 godzin. W tym w czasie Koroniarzom zabrakło amunicji, a pistolety nabijano grotami z tatarskich strzał. Tatarzy wystrzelili ich podobno tyle, że po bitwie uzbierano kilka wozów. Jako że Tatarów wg Sikory miało być bez mała 40 tys., to pozwalało ordyńcom rzucać do walki coraz to nowe siły. W końcu po kilku godzinach bezowocnych ataków Lipkowie (czyli Tatarzy, którzy wcześniej służyli Rzeczpospolitej, ale w 1672 roku przeszli na stronę sułtana) stwierdzili, że dalsza walka nie ma sensu i odstąpili od Hodowa. Po starciu nie było podobno żołnierza koronnego, który nie otrzymał rany. Król Jan III będąc pod wrażeniem bohaterskiej postawy swoich żołnierzy, miał wypłacić im dodatkowe pieniądze, a w Hodowie postawiono pomnik upamiętniający starcie z Tatarami.
Ten opis bitwy od wielu lat dominuje w powszechnej świadomości Polaków. Zobaczmy teraz, co o bitwie pod Hodowem mówiły ówczesne relacje.
12 czerwca jako pierwszy o boju pod Hodowem poinformował Sobieskiego Jan Stanisław Jabłonowski:
„wszystka potencja Zahorowskiego z okopowymi dobywała w Hodowie królewskim, nastrzelano, nazabijano, Tylkowskiego [Tyszkowskiego] wzięto, Guttytera zabito, potem już pójść mieli”.
Jabłonowski wiedział więc o niewoli Tyszkowskiego i śmierci Guttytera. Następną informację o bitwie hodowskiej tego samego dnia zanotował w swym pamiętniku K. Sarnecki:
„Przyszła wiadomość od Pomorzan, jako była utarczka z Tatarami naszych, o czym fusius in adiunctis. Tą wiadomością był JKM bardzo ucieszony”.
Obydwaj dygnitarze wiedzieli więc, że między Pomorzanami, a Hodowem doszło do jakiegoś starcia. Zbigniew Hundert zwraca jednak uwagę, że o bitwie pod Hodowem nie informuje żaden z listów oficerów armii koronnej i wiąże to z faktem, że zarówno król, jak i hetman wielki przebywali w bezpośredniej bliskości działań, przeto informacje przekazywano im ustnie i na bieżąco.
Skąd zatem wzięła się liczba 40 tys. Tatarów przytoczona przez Sikorę w jego opisie starcia, mimo że w meldunkach poprzedzających potyczkę operowano liczbą 30 tys.? 15 czerwca Sobieski przyjął dowództwo „okopowych elerarów”, które przybyło doń z tatarskimi jeńcami. Sobieski wypłacił im po 100 zł, natomiast ranni, którzy zostali w Pomorzanach, otrzymali z monarszej szkatuły 1000 zł. Dwa tygodnie po bitwie hodowskiej – 27 czerwca do Sobieskiego przybyli poranieni żołnierze, którzy brali udział w hodowskiej epopei. Sarnecki zapisał wtedy, że
„do króla przybyło pieszo kilka towarzystwa poranionego pod Hodowem, prosząc o wsparcie. Informowali, że ta orda co przyszła w 40 tys., powracała z jasyrem nie większym niż 30 ludzi”.
Liczba 40 tys. ordy pada więc w 2 tyg. po bitwie i użyta była przez żołnierzy zapewne dla wyolbrzymienia zwycięstwa oraz wyproszenia na królu pieniężnej zapomogi. 4 lipca na obiedzie w Jaworowie Sobieski przyjął Mikołaja Jana Złotnickiego, który pod Hodowem stracił człowieka ze swej chorągwi, czyli Guttytera. Tam też po raz pierwszy w przekazach pada liczba 400 obrońców, którzy zamknęli się we wsi i odparli atak 40 tys. koczowników. Oddajmy w tym miejscu głos Zbigniewowi Hundertowi, który tak skomentował wyżej opisane sytuacje:
„Analizując powyższe przekazy, powstające na bieżąco, wynika wyraźnie, że im dalej od starcia hodowskiego, tym liczba przeciwników się zwiększała, podobnie jak poziom królewskiej fascynacji wydarzeniami z 11 czerwca”.
Sam opis bitwy, na którym oparł swój wywód R. Sikora, został zawarty w piśmie pt. „Ułamek diariusza pisanego w obozie królewskim na Podolu w roku 1694”, które stylizowane jest na relację pisaną przez wojskowego i uczestnika tamtych wydarzeń. Jest to jednak edycja źródłowa pochodząca dopiero z XIX w., wydana i opracowana najprawdopodobniej przez Józefa Ignacego Kraszewskiego. Rękopiśmienna relacja o bitwie pod Hodowem pochodzi natomiast z połowy XVIII w. i znajduje się w Tekach Naruszewicza, nazywa się ona „Relacyja inkursyi tatarskiej in anno 1694 mensis junii, pod Złoczów i Pomorzany”.
W większości powiela ona, to co zawarto w wersji z XIX w. Istnieje także trzecie, najstarsze źródło, czyli łaciński tekst z początku XVIII w., który został wydany w pismach bpa warmińskiego Jana Chryzostoma Załuskiego. Jest to dokładnie ten sam tekst co „Ułamek diariusza…” , ale napisany po łacinie.
Okazuje się jednak, że tylko łacińska wersja z pism Załuskiego wskazuje na to, kto dokładnie był autorem jedynej znanej relacji bitwy pod Hodowem. A był to poczmistrz królewski Fabian Zywert, który datował ją na 16 czerwca 1694 r. (więc tylko 5 dni po starciu, co powinno nadać pismu wiarygodności, choć można z dużą prawdopodobieństwa stwierdzić, że relacja jest antydatowana). Nie jest to zatem opis żołnierza i uczestnika potyczki, a po prostu relacja z drugiej ręki i to w dodatku królewskiego urzędnika cywilnego. R. Sikora nie zwrócił na to jednak uwagi. W swym opisie Zywert podaje liczbę 40 tys. Tatarów, ale tylko w odniesieniu do konwoju owej zahary, która miała iść do Kamieńca. W dalszej części, gdzie znajduje się opis bitwy poczmistrz wspomina tylko, że Tatarzy zostawili „na odwodzie 3 albo 4 tysiące wybornej ordy”.
Zywert podaje dość dziwne argumenty oraz stwierdzenia, nie precyzuje też, że we wsi zamknęło się 400 Koroniarzy. Poczmistrz opisuje np., jak wyglądała taktyka stosowana w walce przez Tatarów. Nie wiadomo po co skoro, jak zauważył Andrzej Gliwa, była ona mieszkańcom Rzplitej doskonale znana. Dalej poczmistrz wspomina również, że orda bała się okrążenia ze strony oddziałów koronnych. Przecież nie były one wówczas zdatne do walki poprzez braki kadrowe i dopiero ściągały w rejon Pomorzan. Skoro Tatarzy bali się okrążenia to bardzo dziwne, że zdecydowali się oblegać malutką i mało znaczącą wieś i ryzykowali starcie z jeszcze większymi siłami koronnymi. To pozwala nam sądzić, że urzędnik nie był poinformowany o sytuacji operacyjnej, a swoją relację pisał dla ludzi niezaznajomionych ze sztuką wojenną, co było ewenementem państwie polsko-litewskim u schyłku XVII w.
Zbigniew Hundert twierdzi, że starcie pod Hodowem wykorzystano właśnie jako… dworską propagandę. Zwycięstwo hodowskie miało pokazać, że polityka dworu w czasie wojny z Portą jest się słuszna, a system obrony pogranicza i fakt istnienia Okopów św. Trójcy, oraz Szańca Panny Maryi, tak mocno krytykowany przez społeczeństwo, jednak zdał egzamin. Sobieski chciał tym samym udowodnić, że ma wszystko pod kontrolą. Obraz 400 żołnierzy broniących się przed 40 tys. Tatarów niósł mniej więcej ten sam przekaz, co odezwy Naczelnego Wodza w 1939 roku – „Silni, zwarci i gotowi”.
Ponadto hodowska batalia miała przykryć opisany wyżej konflikt Sapiehy i Brzostowskiego, którym żyła wówczas Rzeczpospolita. Tak wielkie zwycięstwo miało na nowo wzbudzić zaufanie szlachty do dworu i przekonać ją, by wyłożyła środki na dalsze prowadzenie wojny. Wyżej wspomniano, że Sobieski w swej propagandzie stosował różne pisma ulotne, które miały wpływać na opinię publiczną. Relacja Zywerta spełniała zatem idealnie rolę pisma politycznego, którego zadaniem było urobienie szlachty przed nadchodzącym sejmem. Zauważmy, że król już od wiosny bardzo dokładnie się do niego przygotowywał. W październiku jak stwierdziła Anna Czarniecka:
„Jan III z dumą informował o wypchnięciu kilkudziesięciotysięcznej ordy za Dniestr, o zwycięskiej bitwie pod Hodowem oraz o zabraniu zacharyi”.
Król wykorzystywał te argumenty i roztaczał przed szlachtą piękne historie o niesamowitych wręcz zwycięstwach żołnierzy koronnych. Zobaczmy, że po odwołanym przez chorobę królewską sejmie z 1693 r, którego niedojście do skutku umiejętnie wykorzystywała opozycja, Jan III chwytał się niemal każdego sposobu, by tylko wzmocnić swoją pozycję przed następnymi obradami. Wiosenny najazd tatarski i potyczka hodowska spadły królowi wręcz z nieba, Sobieski miał czas, by starcie pod Hodowem odpowiednio ubrać w propagandowe szaty i sprzedać szlachcie jako wielkie zwycięstwo równe greckim Termopilom.
Sejm ostatecznie zwołano w styczniu 1695 r., ale został w marcu zerwany przez stronników sapieżyńskich. Wysiłki Jana III poszły więc na marne. Te PR-owe zagrania poskutkowały jednak tym, że do dziś widzimy bitwę pod Hodowem przez pryzmat propagandy dworu Sobieskiego.
Zestawmy teraz starcie pod Hodowem z inną bitwą, która odbyła się w październiku tego samego roku. Mowa o batalii pod Uścieczkiem, gdzie hetman wielki koronny Stanisław Jan Jabłonowski nie dość, że rozbił konwój tatarski przewożący do Kamieńca zaharę, to jeszcze zadał ordyńcom bardzo poważne straty. Dlaczego zatem bitwa pod Uścieczkiem, mająca większe znaczenie niż potyczka pod Hodowem (która odbyła się przecież już po dostarczeniu zaopatrzenia do Kamieńca. Tatarzy swój główny cel więc osiągnęli) ginie w mroku dziejów?
Uścieczko nie zostało wyeksponowane na potrzeby dworskiej propagandy i potrzeby walki sejmowej, bo bitwa miała miejsce jesienią, czyli w momencie, kiedy dwór już na całego prowadził swoją kampanię. Gdyby bitwa pod Uścieczkiem miała miejsce w czerwcu a starcie pod Hodowem w październiku, być może o tym drugim pamiętaliby tylko najbardziej zagorzali fani staropolskiej wojskowości i rzecz jasna zawodowi historycy.
Co tak naprawdę zaszło 11 czerwca 1694 roku? Wydaje się, że opis Zywerta w kwestii samej bitwy jest jednak dość rzetelny. Najwięcej wątpliwości i zastrzeżeń budzą użyte przez niego liczby. O ile ilość żołnierzy koronnych tzw. jazdy okopowej biorącej udział w starciu jest raczej prawdziwa i nie powinna budzić większych wątpliwości (choć w kontekście Hodowa w ogóle nie wspomina się o chorągwiach wołoskich służących w Okopach św. Trójcy), o tyle tak wielka liczba Tatarów biorących udział w starciu wymyka się wszelkiej logice. Patrząc na to, jak wyglądała specyfika najazdów ordyńców w tamtym czasie, śmiało można stwierdzić, że 40 tys. to liczba nierealna.
Kilkudziesięciotysięczna horda Tatarów oblegająca jedną nieznaczącą wieś to raczej rzecz niespotykana we wcześniejszych wojnach Rzplitej z Tatarami i ogólnie wojnach prowadzonych w nowożytnej Europie. Nie ma absolutnie żadnego racjonalnego argumentu, by uważać, że przypadku Hodowa było inaczej. Wg relacji Zywerta orda wykonywała odwrót spod Pomorzan i została zaskoczona przez jazdę koronną nieopodal Hodowa. Logika nakazywała zatem, by Tatarzy kontynuowali odwrót w stronę Kamieńca, a do blokowania żołnierzy koronnych w Hodowie wydzielili osobny korpus.
40 tys. Tatarów oblegających Hodów to liczba większa niż armia turecko-tatarska działająca wówczas na Węgrzech i komput armii koronnej, który jak pamiętamy, w 1694 r. na papierze wynosił 30 020 koni i porcji! Nie wiadomo zatem, ilu Tatarów odparli żołnierze koronni w Hodowie. W świetle badań Wagnera i tego, co pisał Zywert w dalszej części relacji liczba 3-4 tys. wydaje się całkiem realistyczna, choć też może być zawyżona. Radosław Sikora tak dużą liczbę Tatarów tłumaczy braną przez nich na wyprawy wojenne tzw. luźną czeladzią. Choć w przypadku koczowników zamiast czeladzi bardziej pasuje nazwa kazandży/koszczu. Ostatnio tę sprawę omówił historyk tatarskiego pochodzenia Achmet-chan A. Szejchumierow, autor książki „Armia Chanatu Krymskiego. Organizacja i taktyka (XV-XVIII w.)”. Co prawda badania Szejchumierowa odnoszą się do ord krymskich, jednak myślę, że można je odnieść także do ord nogajskich i budziackich, które brały udział w starciu pod Hodowem. Oddajmy mu głos:
„Polski historyk Radosław Sikora uważał, że imponującą liczebność armii tatarskiej w źródłach można tłumaczyć tym, że niektórzy współcześni Chanatowi brali pod uwagę nie tylko dobrze uzbrojonych żołnierzy, ale także tych, których w polskiej armii nazywano luźną czeladzią. Czy współcześni rozumieli pod wzmiankowaną przez nich daną liczbową o armii krymskiej tylko pełnowartościowych wojowników, czy też liczyli razem ze służbą? Nie możemy udzielić jednoznacznej odpowiedzi, choć w wielu przypadkach w źródłach wskazywano wprost czy »koszowych« wliczano do »ogólnej sumy«, czy też nie”.
Szejchumierow wskazuje także, że kazandży podczas wyprawy bardzo często nie brali udział w walce, a pilnowali po prostu kosza i jeńców. Tatarski historyk potwierdza w zasadzie to samo, co pisał Wagner, który wskazał, że nie wszystkie siły tatarskie brały udział we właściwych akcjach zbrojnych. Radosław Sikora natomiast bardzo dosłownie zinterpretował badany przez siebie materiał źródłowy i zwyczajnie dał się nabrać na propagandowy chwyt Sobieskiego. Interpretacja Zbigniewa Hunderta jest w naszej ocenie bardziej racjonalna i odpowiada realiom lat 90. XVII w.
Bitwa pod Hodowem była zatem „produktem” dworskiej propagandy, tak chętnie uprawianej przez dwór Jana III w czasie jego rządów. Liczba 40 tys. Tatarów biorących udział w tym boju jest niestety przesadą, co jednak nie umniejsza wysiłkowi żołnierzy Tyszkowskiego i Zahorowskiego. Odparcie nawet kilku, a nie kilkudziesięciu tys. ordyńców jest czynem godnym uznania. Zadajmy sobie jednak pytanie: Czy lepiej propagować historię bez sztucznego blichtru, czy tworzyć mity, z którymi, z jakiegoś powodu, żyje nam się lepiej? Niech rozważania o bitwie hodowskiej pomogą nam na nie odpowiedzieć.
Bibliografia:
Czarniecka A., „Nikt nie słucha mnie za życia...”. Jan III Sobieski w walce z opozycyjna propagandą (1684-1696), Warszawa 2009.
Hundert Z., Przekaz informacji na temat starcia pod Hodowem 11 czerwca 1694 r. Propaganda dworska Jana III?, Res Historica 52, 2021, s. 179-218.
Markowicz M., Rola polskich załóg w twierdzach północnej Mołdawii w systemie obrony pogranicza Rzeczpospolitej w latach 1692-1696, [w:] Jarzmo Ligi Świętej? Jan III Sobieski i Rzeczpospolita w latach 1684-1696”, Warszawa 2017.
Podhorodecki L., Chanat Krymski i jego stosunki z Polską w XV-XVIII wieku. Warszawa 1987.
Sikora R., Niezwykłe bitwy i szarże husarii, Kraków 2011.
Sowa J.J., „Ludzie niezwalczeni”. Rejestry chorągwi jazdy autoramentu narodowego w
okopach Św. Trójcy 1693-1695, [w:] Studia nad Staropolską Sztuką Wojenną, t. II, red. Z.
Hundert, Oświęcim 2013.
Szejchumierow A. A., Armia Chanatu Krymskiego. Organizacja i taktyka (XV-XVIII w.), Zabrze-Tarnowskie Góry 2021 r.
Wagner Marek: Chronologia i zasięg najazdów tatarskich na ziemie polskie w latach 1684-1696, [w:] „W cieniu szukamy jasności chwały”. Studia z dziejów panowania Jana III Sobieskiego (1684-1696), red. M. Wagner Siedlce 2002, s. 77-89.
Wagner M., Stanisław Jan Jabłonowski. Polityk i dowódca t. II, Zabrze-Tarnowskie Góry 2021.
Wagner., Źródła do dziejów wojny polsko-tureckiej w latach 1683-1699, Oświęcim 2016.
Wimmer J., Wojsko polskie w drugiej połowie XVII wieku, Oświęcim 2013.
Wójcik Z., Jan Sobieski, Warszawa 1983.